Świeczka i ogarek

O dylematach i uwikłaniach polityków między Bogiem a czartem.



O dylematach i uwikłaniach polityków między Bogiem a czartem.


Pewnego razu król Władysław Jagiełło zobaczył w kościele figurę Chrystusa depczącego diabła. Wzdrygnął się na ten widok i kazał dworzanom postawić świecę przed postacią Jezusa, a chwilę później mniejszą, przed postacią czarta. Stąd miało wziąć się słynne powiedzenie: „Panu Bogu świecę, a diabłu ogarek”.


Inna wersja tego podania mówi, że w czasie Świąt Wielkanocy Jagiełło gościł w Poznaniu. W tamtejszym, ufundowanym przez monarchę kościele Bożego Ciała, księża wpadli na pomysł pokazania bardziej wyraziście momentu zmartwychwstania Chrystusa i strącenie szatana do piekieł.


W tym celu, w trakcie mszy,  figura  Zbawiciela została wciągnięta pod samo sklepienie kościoła przy głośnym akompaniamencie trąb. Król był tak poruszony tą częścią widowiska, że polecił zapalić jedną świecę na cześć Zmartwychwstałego. Nagle, z wielkim hukiem, duchowni strącili spod pułapu gmachu figurę upadłego anioła. Jagiełło tak się przeraził, że polecił swoim dworzanom zapalić dwie woskowe świece. Niezadowolonym z powodu tej nietypowej rewerencji zakonnikom, król oznajmił, że należy „Panu Bogu służyć , a Diabła nie gniewać”. Skąd wziąć się miało późniejsze przysłowie ludowe. Niezależnie od autentyczności tych podań, Władysław II nie był pierwszym i ostatnim politykiem, który palił ogarek.


Zacznijmy jednak od świeczek. Pogański książę Jogaila, który na chrzcie przyjął imię Władysław II (po nieugiętym Łokietku), wybitnie przyczynił się do chrystianizacji Litwy. Rozpoczął od wyplenienia pogaństwa:


Poburzył im potem ołtarze bałwochwalcze, gaje święte powycinał, a udawszy się do najcelniejszego ich bóstwa, to jest Ognia, który oni uważali za święty i wieczysty, a który na szczycie wysokiej góry, za rzeką Niewieżą leżącej, kapłani tego bóstwa ciągłym przykładaniem drzewa podsycali, wieżę, w której ów ogień utrzymywano, podpalił, a samo ognisko rozrzucił i zgasił. Potem żołnierzom polskim kazał powycinać gaje, które Żmudzini czcili jak święte i od bogów zamieszkane, według owego wiersza poety: „Mieszkają i w lasach bogowie”, do tego stopnia przyszedłszy ślepoty, że nawet ptaki i zwierzęta w tych lasach żyjące mieli za święte, i cokolwiek do nich wstąpiło, także za święte było uważane. Nikt więc z Żmudzinów nie ważył się drzew w tych gajach ścinać ani też ptaków i innych zwierząt zabijać: gwałcącemu bowiem gaj święty albo zabijającemu w nim ptastwo lub zwierzęta czart wykrzywiał ręce i nogi. W długim zatem przeciągu czasu, zwierzęta i ptaki w owych gajach mieszkające oswajały się z ludźmi na kształt domowych i bynajmniej się ich nie lękały. Dziwiło to wielce barbarzyńców, że żołnierze polscy, wyrębujący gaje miane u nich za święte, nie odnosili żadnej na ciele szkody, jakiej oni sami często doświadczali.
(Jan Długosz, Roczniki czyli kroniki słynnego Królestwa Polskiego, Warszawa 1985)


Jagiełło nie tylko przyjął chrzest jak Mieszko, ale z powodu braku znających języka litewskiego misjonarzy sam zaczął chrzcić i nauczać Ojcze Nasz, Wierzę w Boga i podstawowych prawideł wiary chrześcijańskiej swoich rodaków. Zachęcał ich do konwersji rozdając nowo ochrzczonym ładne ciuchy:


I znowu święty obrzęd zaczęto na łące wobec króla, dworu i tłumu ciekawych. Każdy ochrzczony zbliżał się do tronu i otrzymywał w darze piękną sukmanę białą.
Radość obdarowanych była wielka, — zaczęto cisnąć się do chrztu z ochotą dla otrzymania daru. Tak łatwo go pozyskać! Poleją wodą czoło, a książę tak hojny: z błogosławieństwem daje, z dobrem słowem.
Wieść o darze rozniosła się po Wilnie w mgnieniu oka, szerzyła się coraz dalej, sprowadzając całe tłumy ochotników na chrzest i podarunek. Niepodobna już było chrzcić pojedyńczych ludzi, ustawiono więc przybyłych gromadami, oddzielnie mężczyzn i kobiety, i chrzczono całą gromadę od razu, nadając jej jedno imię: Jana, Władysława, Macieja, Kazimierza, Marji, Katarzyny, Heleny i t. p.
Nikt nie stawiał oporu. Piękne żupany chrzestne do reszty podbiły serca ubogich Litwinów. Niejeden pewno dał się ochrzcić parę razy, aby powtórnie dar taki otrzymać. Zdarzało się to wszędzie.

(Cecylia Niewiadomska, „Legendy, podania i obrazki historyczne”, Warszawa 1918)


Jak podsumował misję Jagiełły Długosz: „Naród litewski i żmudzki nawrócił do wiary chrześcijańskiej, tak iż słusznie nazwać go można narodów tych apostołem.”


Z drugiej strony Jagiełło zdawał się zachowywać niektóre pogańskie obyczaje. Długosz pisał: „Zawsze nim z domu wyszedł, trzy razy obracał się wkoło, i słomkę na trzy części złamaną rzucał na ziemię: nauczyło go tego matka (…) ale dlaczego i w jakim celu to czynił, nikomu za życia nie chciał powiedzieć”. Być może nie były to litewskie obyczaje. Jego matka księżna Julianna Twerska była pobożną prawosławną kobietą i wątpliwe jest aby uczyła syna pogańskich zabobonów.
Niedawno zresztą 5 grudnia 2018 r. mama Jagiełły została kanonizowana przez Ukraińską Autokefaliczną Cerkiew Prawosławną.


Niezależnie zresztą od tego co robił, Jagielle udało się już od wczesnych lat przylepić „gębę” poganina. Jego rzekomą „dzikością” straszono już młodą Jadwigę by nie wzięła z nim ślubu:
„z udzielonych jej przez pewnych ludzi fałszywych informacji nabrała przekonania, że [Jagiełło] jest nie tylko z obyczajów, ale i z urody dzikusem oraz z obyczajów i czynów barbarzyńcą”. (Długosz)


Najgorliwiej nad negatywnym wizerunkiem Jagiełły pracował Zakon Krzyżacki. Sowicie opłacany przez zakon, niemiecki dominikanin Jan Falkenberg napisał „Satyrę na herezje i inne nikczemności Polaków oraz ich króla Jagiełły”. Twierdził w nim, że Jagiełło jest w istocie poganinem i chrześcijańska Europa musi stworzyć przeciw niemu koalicję. Sugerował, że to nie Jagiełło przeszedł na chrześcijaństwo, ale że to Polacy wybierając go na króla powrócili z powrotem  do pogaństwa. W swoim paszkwilu opowiadał jakoby jedynym bożkiem uznawanym w naszym kraju, któremu oddaje się cześć był „Jaghel”.


Po zdecydowanym sprzeciwie Pawła Włodkowica na Soborze w Konstancji (1415), tekst zadowolonego z siebie dominikanina został uznany za gorszący (choć nie heretycki) i skazano go na karę dożywotniego więzienia. Papież Marcin V przeniósł jednak Falkenberga do siebie do Włoch i uwolnił w 1424 r.


Niestety część błota którym obsmarowywany był nasz monarcha się do niego przylepiała. Niektórzy współcześni postrzegali go jako jawnego grzesznika. Kiedy w 1419 r. w Jagiełłę uderzył piorun wielu poczytało to za słuszną karę Bożą. W rezultacie „ogłuchł nieco, a odzież jego wszystko siarką cuchnęła” jak pisał Długosz. Szczęściem w nieszczęściu król nie zginął i żył potem wiele lat, ale wydarzenie to było kolejnym dołkiem podkopującym jego wizerunek.


Oczywiście największym zwycięstwem Władysława II była bitwa pod Grunwaldem (15 VII 1410 r.). Zwycięstwo to uczyniły z Polski i Litwy europejskie mocarstwo  i było fundamentem sławnej dynastii Jagiellonów. Jednak i tutaj, żeby wygrać Jagiełło musiał zapalić pewien ogarek.


Otóż armia, którą wystawił przeciw katolickiemu Zakonowi Krzyżackiemu i równie katolickiemu kwiatowi europejskiego rycerstwa, składała się między innymi z muzułmańskich Tatarów, prawosławnych Rusinów (których uważano wtedy za „szyzmatyków” i heretyków) oraz Litwinów, których dolne szeregi raczej nie były pobożnymi chrześcijanami. Gdyby Jagiełło chciał oprzeć się wyłącznie na katolikach z pewnością Grunwaldu by nie wygrał. A tak, z Bogurodzicą na ustach, wyciem Tatarów na jednej flance i siłą ruskich „szyzmatyków” na drugiej flance, walcząc w sposób zupełnie nieeuropejski, wojska Jagiełły rozgromiły, odzianych w wypolerowane zbroje płytowe rycerzy, zabraczając krwią chrześcijan piękne białe płaszcze z czarnymi krzyżami Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie.


Wielkie historyczne zwycięstwo Polski i Litwy było jednocześnie jednym z wyznaczników kończącej się powoli epoki średniowiecza. Kolejnym znakiem odchodzenia w cień zjednoczonej, katolickiej Europy.


Na doktrynie świeczki i ogarka oparła się również nowożytna Francja. Ich konsekwentne robieniu kuku wyznawcom bratniego kościoła katolickiego w imperium Habsburgów przy pomocy wojsk muzułmańskiego Imperium Osmańskiego było wyczynem na skalę światową. W 1536 r. król Francji Franciszek I zawarł sojusz z sułtanem Imperium Osmańskiego Sulejmanem Wspaniałym. Jego ostrze wymierzone było przeciwko niemieckiemu cesarzowi Karolowi V – obrońcy katolickiej ortodoksji. Żeby zrobić mu jeszcze bardziej pod górkę katolicki król Francji popierał protestantów niemieckich w wojnie z Karolem V, podczas gdy u siebie prześladował kalwińskich hugenotów.


Arcykatolicka Francja, „najwierniejsza córa Kościoła” wysyłała wysokiej jakości armaty do Turcji, żeby ułatwić im zwycięstwa nad chrześcijanami. Wysłany w misji dyplomatycznej i doradzania w rozmieszczeniu artylerii Gabriel de Luetz, baron d’ Aramon przekonał sułtana Sulejmana, aby ten, w roku 1552, wysłał flotę przeciwko Habsburgom. Emisariusz relacjonował później królowi uderzenie Wysokiej Porty na Regium w Calabrii:


[Turcy] spalili wszystkie zamki i wioski podczas napadu, wzdłuż wybrzeża na długości dwunastu do piętnastu mil, i, nie czyniąc żadnego postoju, wspomniany dowódca floty, posuwając się wzdłuż wybrzeża, zamierzał rozprzestrzenić płomienie od jednego końca wybrzeża do drugiego.
(Sharon Turner, The History of England, Londyn 1839)


Ciekawe co o „arcykatolickości” Francji myśleli habsburscy, katoliccy żołnierze którzy byli rozrywani na kawałki barażem muzułmańskiej artylerii zakupionej nad Loarą?


Jednostki francuskiej artylerii przyłączono też do armii osmańskiej na froncie środkowoeuropejskim. W latach 1543–1544 Turcy i Francuzi atakowali naszych bratanków Madziarów, co skończyło się muzułmańskim panowaniem nad znaczną częścią Węgier przez blisko 150 lat.


Mimo początkowego oburzenia na sojusz lilii z półksiężycem, nie przyćmiło to zachwytu nad Francją w Europie. Francja zapaliła Bogu wiele świec, wydając z siebie na przestrzeni dziejów rekordową liczbę świętych. W polaczeniu ze splendorem dworu i siłą państwa utrwalało to jej „arcykatolicki” wizerunek, niezależnie od kopcących się tu i tam ogarków.


Można się zżymać na perfidię, z jaką muzułmańskimi rękoma królowie Francji załatwiali swoje spory o miedzę z Habsburgami, ale przynajmniej nie skończyli jak Polacy, którzy za swoją bohaterską odsiecz Wiednia zostali wynagrodzeni przez Austriaków rozbiorami.


Dla Polaków z kolei okresem wielkiej chwały były wojny napoleońskie. Wojsko Polskie, które w XVIII wieku było pośmiewiskiem, zostało w nagły sposób odmienione. Udział w Wielkiej Armii przemieniał gnuśną i indyferentną polską młodzież w walecznych i sprawnych na polu bitwy żołnierzy. Ta „sprężyna”, którą wsadził w Wojsko Polskie Bonaparte, pozostała w nim co najmniej do połowy XX wieku (być może nawet do dnia dzisiejszego).


To właśnie wtedy zrodził się, sławiący utworzone przy Napoleonie Legiony Polskie we Włoszech – Mazurek Dąbrowskiego – polski hymn narodowy.


A potem przyszedł tryumfalny powrót „z ziemi włoskiej do Polski”, a ściśle biorąc do Wielkopolski. 3 XI 1806 r. Dąbrowski wraz z Józefem Wybickim wydali odezwę wzywającą Polaków do walki u boku Napoleona. Już trzy dni później Dąbrowski wjechał do wyzwolonego spod panowania pruskiego Poznania. Wojska pruskie wycofywały się w popłochu przed armią napoleońską. Wkrótce polscy powstańcy wyzwolili Kalisz, twierdzę jasnogórską, Gniew i Tczew.  Powstanie wielkopolskie 1806 r. było pierwszym zwycięskim powstaniem w historii Polski.


Po pokonaniu wojsk rosyjskich pod Frydlandem latem 1807 r. utworzono Księstwo Warszawskie. Po blisko 12 latach zmagań Polakom udało się przełamać klątwę rozbiorów. Powstanie Księstwa było odbudową państwowości polskiej na centralnej części ziem polskich (z Warszawą, Krakowem i Poznaniem). Stworzono polską armię, która była szkołą patriotyzmu dla młodego pokolenia. Zorganizowano polskie szkolnictwo. Zaktywizowały się polskie elity polityczne. Sprawa polska ponowne stanęła na forum międzynarodowym. O Księstwie Warszawskim mawiano, że było „małym państwem wielkich nadziei”.


Obszar księstwa został dwukrotnie powiększony po zwycięstwie pod Raszynem 19 IV 1809 r. Wojska polskie i saskie dowodzone przez księcia Poniatowskiego pokonały w brawurowy sposób liczniejsze wojska Habsburgów.


Jedną z najsłynniejszych bitew tamtego okresu była Somosierra (30 XI 1808 r.). W 8 minut 200 polskich szwoleżerów zdobyło Przełęcz Somosierra bronioną przez 8000 żołnierzy, przy 200-metrowej różnicy poziomów. Bitwa ta przeszła do legendy.


Elektryzująca osobowość Napoleona sprawiła, że nawet wiele lat po jego śmierci wspominany był z najwyższą estymą. Mickiewicz, Słowacki czy Krasiński kładli kolejne poetyckie laury na skroniach zmarłego cesarza: „Czymże Napoleon, jeśli nie tym drugim w Historii aniołem, co usuwa zawady z drogi Pańskiej, gdy już bliska godzina Pańskiej podróży?” (Zygmunt Krasiński, Wstęp do „Przedświtu”, 1843). Maria Konopnicka dziesiątki lat po śmierci Napoleon pisała: „Jego sprawa – nasza sprawa, Jego bitwy – nasze bitwy” (O Napoleonie, 1904)


Na naszych oczach działy się rzeczy niemożliwe. Bito po kolei, często deklasując wrogie armie, wszystkich trzech zaborców: Rosji, Prus i Austrii. Polacy wznosili radośnie okrzyki „Vive l’Empereur” („Niech żyje casarz!”)


Największy polski epos – Pan Tadeusz – oparty jest na kanwie kampanii z 1812 r. przeciw Moskwie:


Sławni dowódcy owi naszych legijonów,
Których lud znał imiona i czcił jak patronów,
Których wszystkie tułactwa, wyprawy i bitwy
Były ewangeliją narodową Litwy.

[Księga XI, Rok 1812]


Najsłynniejszym bohaterem epoki napoleońskiej w Polsce był książę Józef Poniatowski, naczelny wódz wojsk Księstwa Warszawskiego. Jego zwycięskie starcia oraz heroiczna śmierć w Bitwie Narodów pod Lipskiem w 1813 r. przyczyniła się do powstania jego ponadczasowego kultu. To właśnie jego konny i mocno wyidealizowany pomnik znajduje się przed pałacem prezydenckim w Warszawie.


W tym przełomowym dla Rzeczpospolitej okresie nie zabrakło jednak „ogarków”, palonych dla tej Drugiej Strony. Podczas odradzania się Księstwa Warszawskiego doszło do konfliktu władz cesarskich z redemptorystami. Tak, tak – tym samym zakonem, który już w III RP utworzył Radio Maryja.


Ich ówczesny przełożony, wybitny kaznodzieja, święty Klemens Maria Hofbauer odnowił kościół św. Benona w Warszawie. Otworzył sierociniec i internat. Opiekował się służącymi, których było wtedy w stolicy około 11 tysięcy. Uruchomił drukarnię i wydawnictwo książek religijnych oraz stowarzyszenie dla pogłębiania wiedzy religijnej.


Niestety św. Klemens był Austriakiem co zaczęło budzić podejrzenia o zdradę a i bez tego nie brakowało w Wielkiej Armii rozmiłowanych w ideałach jakobińskich antyklerykałów, którzy chcieli pozbyć się charyzmatycznego zakonnika.


W 1807 r. ogłoszono prawo zabraniające pasterzom innych parafii zapraszania redemptorystów do głoszenia u nich misji. Następnie zaostrzono restrykcje, zabraniając redemptorystom głoszenia i spowiadania w kościele św. Benona. Klemens odwołał się od tych zarządzeń bezpośrednio do króla Saksonii Fryderyka Augusta I, który był księciem warszawskim. Chociaż król wiedział ile dobra czynią ojcowie, był jednak bezsilny wobec przeciwników zgromadzenia, którzy chcieli wyrzucić ich z kraju. (Zob. Erwin Dudel, Apostoł Warszawy i Wiednia. Święty Klemens Maria Hofbauer redemptorysta, O.O. Redemptoryści, Warszawa 1982)


Napoleon na wniosek marszałka Davouta podpisał wyrok, skazujący benonitów, jak ich wówczas zwano (od kościoła św. Benona), na wywiezienie do twierdzy w Kostrzynie nad Odrą. Jedenaście dni później czterdziestu redemptorystów aresztowano, a kościół św. Benona zamknięto. Akcją deportacyjną dowodził szwoleżer gwardii cesarskiej,  kpt. Józef Szymanowski. Ojcowie spędzili w więzieniu cztery tygodnie, po czym ich zwolniono i nakazano im powrócić do własnych krajów, jednak bez prawa powrotu do Księstwa Warszawskiego.


Jedną z największych i najbardziej trwałych zdobyczy okresu cesarstwa był Kodeks napoleoński (1804) będący fundamentem europejskiego prawodawstwa przez kolejne 100 lat. Wprowadzał do wielu państw kontytnentu takie zasady jak równość wobec prawa, wolność wyznania i prawo do własności. Znosząc tym samym feudalny system stanowy.


Ale i tutaj pojawił się kolejny „ogarek”. Kodeks po raz pierwszy w 900 letniej tradycji polskiego prawodawstwa wprowadzał rozwody. Nie musze dodawać, że było to zaprzeczeniem całej katolickiej nauki o wierności i nierozerwalności małżeństwa…


Inny miłośnik Napoleona – Józef Piłsudski, też miał swoje świeczki i ogarki. „Ziuk” zdobył sławę w akcji pod Bezdanami (26 IX 1908). W brawurowym napadzie na rosyjski pociąg pocztowy niedaleko Wilna udało się jego bojowcom zrabować 200 tysięcy rubli.
W akcji wzięło udział czterech przyszłych premierów Polski (Piłsudski, Walery Sławek, Aleksander Prystor i Tomasz Arciszewski).


Jeszcze większym sukcesem wizerunkowym okazały się Legiony Polskie (1914-1918). Ich słynna pieśń „My Pierwsza Brygada” (napisana na melodię Marsza Kieleckiego nr 10 pod batutą Andrzeja „Brzuchala” Sikorskiego i jego orkiestry Kieleckiej Straży Ogniowej, która ochotniczo wstąpiła do kadrówki w 1914 r.), rozbrzmiewała z legionistami na wszystkich frontach I Wojny Światowej. Od końcówki rządów pierwszego PiS-u (2007) jest oficjalną Pieśnią Reprezentacyjna Wojska Polskiego.


Po odzyskaniu niepodległości Piłsudski opromieniony chwałą Legionów został Naczelnikiem Państwa. Przyznał Polkom, jako jednym z pierwszych kobiet na świecie, pełne równouprawnienie oraz wprowadził 8-godzinny dzień pracy chroniący robotników.


Stał się wreszcie twarzą jednego z największych zwycięstw w naszych dziejach: Bitwy Warszawskiej (1920).


„W ciągu trzech dni, które marszałek Piłsudski spędził wśród wojsk IV armii, zelektryzował je: przelał z własnej duszy w dusze walczących ufność i wolę pokonania wszelkich przeszkód. Nikt poza nim nie mógł tego dokonać. Pod żadnym innym dowódcą wojska polskiego nie dokonałyby z tym uniesieniem zażartym tej ofensywy, która miała doprowadzić je w ciągu kilku dni aż do niemieckiej granicy, przedzierając z boku i rozwalając siły czterech armii sowieckich, które dopiero co miały się za zwycięzców”.
gen. Maxime Weygand o roli Józefa Piłsudskiego podczas bitwy warszawskiej 1920 r. Memoires, tom II.


Do boju prowadził ksiądz Skorupka, żołnierzom miała ukazać się Matka Boska, a pokonanie wojsk „ojca rewolucji” Lenina odbiło się szerokim echem w świecie i dało Polsce możliwość utrzymania wynegocjowanej w Wersalu przez narodowców niepodległości. To wielkie zwycięstwo, które obecnie jest Świętem Wojska Polskiego do dziś nie doczekało się Łuku Triumfalnego w Warszawie.


Jednak pomimo osobistego nabożeństwa do Maryi w ikonie Ostrobramskiej, Kościoła wspierającego jego walkę z sowietami i Matki Łaskawej zatrważającej z obłoków bolszewików, Marszałek miał także swoje „ogarki”.


Był socjalistą. W tamtych czasach była to ideologia zwalczana przez duchowieństwo. Przynajmniej od czasów gdy papież Pius IX umieścił go w 1864 r. na tzw. Syllabusie błędów. A tutaj gazeta „Robotnik”, Polska Partia Socjalistyczna, Organizacja Bojowa PPS, która przez wielu, także polskich duchownych, była uważana za terrorystyczną bojówkę. Co prawda Piłsudski po latach miał powiedzieć do byłych kolegów partyjnych: „To­warzysze, jechałem czer­wo­nym tramwa­jem soc­ja­liz­mu aż do przys­tanku „Niepod­ległość”, ale tam wysiadłem. Wy możecie jechać do stac­ji końco­wej, jeśli pot­ra­ficie, lecz te­raz przejdźmy na „Pan”. Ale jego wieloletnia działalność w ruchu socjalistycznym tak mocno zaryła się w pamięci, że wielu współczesnych odrzucało go nawet po latach, tylko z tego powodu.


Kolejny ogarek. W indeksie osobowym austriackiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 1908, przy nazwisku Piłsudskiego dokonano wpisu: służba wywiadowcza na rzecz Austrii (Kundschaftsdienst an Österreich). Jego oficerem prowadzącym był od jesieni 1908 kpt. Gustaw Iszkowski. Od wiosny 1909 kontakt operacyjny z Piłsudskim nawiązał kpt. Sztabu Generalnego Józef Rybak (do 6 sierpnia 1914). Rybak później sprawował nadzór nad jego działaniami jako delegowany oficer Sztabu i Naczelnej Komendy Armii dla zachowania łączności z Piłsudskim i oddziałami strzeleckimi w polu.
(Ryszard Świętek, Lodowa ściana: Sekrety polityki Józefa Piłsudskiego 1904–1918, Kraków 1998)


Wygląda to fatalnie, ale prawdopodobnie gdyby „Ziuk” nie podjął współpracy z wywiadem, nie byłoby Polskich Drużyn Strzeleckich, Legionów, kasztanki, Kostiuchnówki, szarży pod Rokitną i Uliny Małej. To wtedy przecież stał się słynnym „komendantem”. („Hej, hej, Komendancie, Miły wodzu mój!), wtedy zapalił swój kolejny ogarek.


Przez całe życie publiczne Piłsudski miał na pieńku z wieloma duchownymi. Po śmierci Marszałka biskup kielecki Augustyn Łosiński odmówił bicia w dzwony kościelne na znak żałoby. Wówczas członkowie Związku Legionistów i innych organizacji prorządowych weszli samowolnie na dzwonnicę katedry i zaczęli bić w dzwony. Biskup wysłał ludzi, którzy usiłowali temu przeszkodzić, ale bezskutecznie, po czym doszło do zamieszek. Podburzony tłum usiłował wedrzeć się do rezydencji biskupa, a jego siedziba została obrzucona kamieniami. Minister Józef Beck zażądał od papieża Piusa XI odwołania Łosińskiego. Sanacyjny rząd przestał wypłacać mu pensję oraz na 3 miesiące zatrzymał wypłatę pensji dla duchowieństwa diecezji kieleckiej. Biskup Łosiński do końca życia utrzymywał się ze składek innych biskupów.


A działo się to w mieście które z wielkim namaszczeniem obchodziło żałobę po śmierci Marszałka. 17 V 1935 r. około czterdzieści tysięcy kielczan (2/3 całej populacji miasta) czekało do drugiej w nocy na pociąg z Warszawy do Krakowa wiozący doczesne szczątki Józefa Piłsudskiego. Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji Kielce, wzruszony tłum oddał Marszałkowi ostatni hołd.


Z resztą podobne scysje działy się pod dojechaniu pociągu do Krakowa, gdzie nastąpiło zderzenie władz sanacyjnych z kolejnym duchownym – posągowym kardynałem Adamem Sapiehą (tzw. Konflikt wawelski). Ale to już opowieść na zupełnie inny dzień.


Dziś imię Józefa Piłsudskiego z namaszczeniem wymieniane jest w polskich kościołach, podkreśla się głównie jego zasługi dla państwa i niekoniecznie wspomina o zadrach i „ogarkach” z przeszłości.


We współczesnej nam Polsce, z problemem świeczki i ogarka zmaga się lider Prawa i Sprawiedliwości – Jarosław Kaczyński. Ten niepozorny z wyglądu chadecki centrowiec, który wbrew swojej woli został ogłoszony prawicowcem, przeskoczył w III RP legendy takie jak Jacek Kuroń czy Lech Wałęsa i w przeciwieństwie do nich, nie dał się wygryźć ze sceny politycznej. Teraz na czele Zjednoczonej Prawicy stał się kingmakerem (od ang. „twórca królów”) jak niegdyś Richard Neville w XV-wiecznej Anglii. Namaszczony przez niego kandydat na prezydenta Andrzej Duda zdobył największą w całej historii polskiej demokracji liczbę 10 440 648 głosów Polaków, pokonując po raz drugi kandydata Platformy Obywatelskiej.


PiS podczas swoich długich i wielokrotnie przerywanych rządów osiągnął wiele sukcesów dla Rzeczpospolitej, które postaram się wymienić w telegraficznym skrócie:


Muzeum Powstania Warszawskiego, Terminal LNG (Gazoport) im. Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu, obrona Gruzji w 2008 r., Obrona Terytorialna, rekordowe w III RP nakłady na wojsko, niedziela wolna od handlu, 500 +, zwiększenie polskiej rezerwy złota (zakup złota gdy było ono dużo tańsze niż teraz), zdobycie miliardów złotych dla budżetu przez ukrócenie hulających za Tuska i Rostowskiego mafii VATowskich. Obniżenie wieku emerytalnego z 67 do 65 lat dla mężczyzn i 60 lat dla kobiet. Wzrost gospodarczy, rekordowy w III RP dobrobyt i rekordowo niskie bezrobocie (przed pandemią COVID). Ocalenie Polskich Linii Lotniczych LOT przed upadkiem, do którego doprowadziła Platforma. Rozkwit LOTu w czasach rządów PiS.


Polityka historyczna: uroczyste pogrzeby „Łupaszki” i „Inki”, ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci Duchownych Niezłomnych, Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej i Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką, Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego, coroczne uroczystości wręczenia not identyfikacyjnych rodzinom ofiar reżimu komunistycznego i zbrodni dokonanych przez UPA, których szczątki zostały odnalezione i zidentyfikowane przez Biuro Poszukiwań i Identyfikacji IPN.


Ustawa dezubekizacyjna obniżająca emerytury byłym funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa PRL, ustawa dekomunizująca nazwy ulic. Powołanie Zaradkiewicza, który usunął portrety komunistycznych prezesów Sądu Najwyższego, które straszyły tam aż do 2020 r. Likwidacja WSI. Przynajmniej częściowe przeczyszczenie kadry oficerskiej z jaruzelskich i post-jaruzelskich trepów. Pojawienie się zakazanego w PRLu myślenia strategicznego (polscy wojskowi na kursach w Moskwie nigdy nie byli dopuszczani do studiów strategicznych, poprzestawali ledwie na taktyce).


Przekop przez Mierzeję Wiślaną. Odbudowanie torów do polskiej rafinerii Możejki na Litwie. Budowa tunelu pod dnem Świny w Świnoujściu, łączącego wyspy Uznam i Wolin. Budowa Via Carpatia łączącej Kłajpedę na Litwie z Salonikami w Grecji (przez Polskę, Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię). Szlak transportowy łączący się przez porty Morza Czarnego ze szlakiem TRACECA (Europa – Kaukaz – Azja). Sprzeciw wobec narzucanej przez UE przymusowej relokacji do Polski nielegalnych migrantów. Zmuszenie rosyjskiego Gazpromu do zapłaty Polsce 1,5 miliardów dolarów odszkodowania.


Wielka radość jaką wywołało w środowiskach patriotycznych nie wejście do sejmu spadkobierców najbardziej zbrodniczej partii w historii Polski (KPP/PPR/PZPR) w 2015 r. Jak wiemy dziś, radość, że pogrobowcy PZPR odejdą nareszcie w niepamięć dziejów była przedwczesna – SLD/Nowa Lewica wróciły jak wampir w 2019 r.


Jeszcze kilka pozytywnych rzeczy. „Moja Woda” – wsparcie dla małych lokalnych zbiorników wodnych. Obniżka VAT-u na książki, gazety, dzienniki i czasopisma. Skończenie z fikcją doręczeń – zmuszenie komorników do dostarczenia pozwów do rak własnych. Drobne gesty takie jak przyklęknięcie i podniesienie hostii porwanej przez wiatr oraz podniesienie przewróconego obrazu  Matki Bożej Nadodrzańskiej przez Andrzeja Dudę itp. itd.


Podoba mi się też zderzenie mentalności Platformy z PiS w sejmie 27 III 2020 r.:
Sławomir Nitras: „ja jestem z zaboru pruskiego”.
Jarosław Kaczyński: „ja jestem z wolnej Polski a z zaboru pan, jak widać”.


Ale żeby nie było za dużo tych świeczek, należy wspomnieć również ogarki. Na niektórych, kluczowych stanowiskach dla PiS znaleźli się ludzie umoczeni w PRL. Sędziowie stanu wojennego: Stanisław Piotrowicz i Andrzej Kryże. Podobno uczciwi. Zaświadczał o tym sam Kaczyński mówiąc o Piotrowiczu, że „należał do tej grupy prokuratorów i sędziów, którzy starali się maksymalnie łagodzić represje”.


Tak na marginesie, niezależnie od kwestii PiS-u, dostrzegam w Polsce ciekawy fenomen. Ilekroć zapytuje się w Polsce o peerelowską działalność takiego czy innego funkcjonariusza wymiaru sprawiedliwości, okazuje się, że w jego obronie zawsze staje czerada apologetów z najrozmaitszych części sceny politycznej. Tłumacząc, zaprzeczając, wyjaśniając łagodzące okoliczności. Wychodzi na to, że wszyscy sędziowie stanu wojennego byli uczciwi, niezawiśli i nie mają nic złego na sumieniu. To po co w takim razie obalano komunę, skoro wszędzie na stanowiskach władzy, także sądowniczej, znajdowali się ludzie tak cnotliwi?


Podobnie z członkami PZPR. Krzysztof Czabański, poseł PiS,  przewodniczący Rady Mediów Narodowych, w latach 1967-1980 był członkiem PZPR. Należał do Związku Młodzieży Socjalistycznej. Publikował w „Sztandarze Młodych”, „Zarzewiu”, „Dookoła świata”, „Literaturze” i „Kulturze”(warszawskiej nie paryskiej).


Jak pisał o sobie w wydanej w podziemiu książeczce „ABC”:
„Co tam dużo gadać – byłem czerwony. Na zdjęciach widać to wyraźnie i z bezwzględną ostrością. Wskoczyłem do pokoju, wyciągnąłem z szuflady swoje zdjęcia, a one same ułożyły się w album „Moja droga do socjalizmu i z powrotem”. Zdjęcia są nieme, ale mówią kolorami, sytuacją, tłem. Najpierw jest to czerwień, intensywna, bezmyślna, buntownicza, za socjalizmem. Później płowieje, szarzeje, buntowniczość przeradza się w pieniactwo. Wreszcie czerwień znika, zostaje żółć przemieszana z goryczą i beznadziejnym uporem. Kiedyś przyjrzałem się sobie w lustrze. Twarz zdała mi się obca. (…)


Na szczęście Krzysztof Czabański w 1980 rzucił legitymację partyjną, wstąpił do NSZZ „Solidarność” i został redaktorem „Tygodnika Solidarność”. Po wprowadzeniu stanu wojennego publikował w prasie podziemnej.


Niestety w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego pojawili się również działacze, którzy pozostali wierni PZPR aż do samego końca partii-matki: Stanisław Kostrzewski, skarbnik PiS w latach 2000-2006 i 2009-2014. Wojciech Jasiński, minister Skarbu Państwa w latach 2006–2007, prezes zarządu PKN Orlen w latach 2015–2018. Prof. Henryk Cioch, w 2015 r. wybrany na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Andrzej Aumiller. Nie tylko należał do PZPR do końca, ale z jej ramienia został posłem na Sejm kontraktowy w 1989 r. Był ministrem budownictwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Kolejne dymiące ogarki.


Być może na tym polega pragmatyka rządzenia antykomunistycznym ugrupowaniem w postkomunistycznym państwie? Podobną pragmatyką musiał kierować się podczas dziwnego incydentu w czasie wyborów w 2010 r. W Sosnowcu, słynącej z sympatii do minionego ustroju stolicy Zagłębia Dąbrowskiego, Jarosław Kaczyński nazwał Edwarda Gierka „komunistycznym, ale jednak patriotą”. Wyjasniał, że Gierek „Działał w takich okolicznościach, jakie wtedy były, ale to, że chciał uczynić z Polski kraj ważny – w tamtym kontekście, w tamtych okolicznościach – to była bardzo dobra strona jego działania, jego osobowości, jego poglądów”.
Szczególnie groteskowo zabrzmiały słowa:
„Opozycję jakoś tam tolerował, a nie zamykał do więzienia”
które wolę pozostawić bez komentarza. Dym z tego ogarka za bardzo piecze mnie w oczy.


Po 2005 r. Kaczyński potrafił dokooptować do swojej wielkiej koalicji także wielu prominentnych działaczy Platformy Obywatelskiej, będącej największym przeciwnikiem PiS. W wypadku Jacka Saryusza-Wolskiego i śp. Zyty Gilowskiej transfery te wydawały się być pozytywnym wzmocnieniem, ale w większości wypadków owoce tych przeprowadzek wydają się co najmniej wątpliwe.


Partii politycznych nie buduje się na ludziach kryształowych i nieskalanych, tylko na pewnej wspólnocie działania. A jak na razie cała ta menażeria byłych działaczy „Solidarności”, Porozumienia Centrum, Ruchu Odbudowy Polski, AWS, PO, PSL, PZPR potrafi jeszcze działać ze sobą razem. Przynajmniej dopóki jednoczy ich Kaczyński.


Osobną antyzasługą szefa Zjednoczonej Prawicy były niektóre personalne nominacje. Kaczyński wprowadził do dużej polityki takie kreatury jak Kaz Marcinkiewicz czy Miś Kamiński oraz inne, mniej jadowite gady.
Gdy PiS leżał na deskach po dekapitacji w katastrofie smoleńskiej i przegranych wyborach w 2007, 2009, 2010 i 2011 r. Kamiński wypiął się na człowieka, któremu zawdzięczał szczyty politycznej kariery i obwieścił radośnie „koniec PiS-u”. W wydanej w 2012 r. książce pod tym samym tytułem, z pewnością nieomylnego znawcy, tłumaczył Andrzejowi Morozowskiemu dlaczego PiS jest partią bez przyszłości. Trzy lata później PiS wygrał wszystkie możliwe wybory, a Kaczyński stał się potężniejszy niż kiedykolwiek.


Był jeszcze jeden ogarek w rządach PiS-u. Tak zwany kompromis aborcyjny. Przez lata popierał go, tak jak wielu czołowych polskich polityków, Jarosław Kaczyński. W praktyce prawo to oznacza składanie w ofierze demonom przemysłu aborcyjnego około 1000 polskich dzieci rocznie. Bolesna cena za utrzymanie władzy. Za spokój i nie rozhuśtywanie emocji społecznych.


W 2007 r. Marek Jurek (który swój ogarek zapalił dla generał Jaruzelskiego 19 VII 1989 r.) próbował ocalić polskie dzieci wychodząc z inicjatywą zmiany Konstytucji RP w sprawie ochrony życia. Inicjatywa upadła. Większość konstytucyjna wynosiła 296 głosów. Za przyjęciem zmiany w Konstytucji głosowało 269 posłów, przeciw było 121, wstrzymało się 53. Zabrakło 27 głosów. Jurek w akcie sprzeciwu odszedł ze stanowiska marszałka sejmu a po kolejnych wyborach przestał istnieć i słuch o nim zaginął. Były marszałek sejmu dołączył do całkiem licznego grona szlachetnie maszerujących w obronie życia Francuzów, Hiszpanów czy Irlandczyków, z którymi nikt się nie liczy i nikt nie uwzględnia ich postulatów.


Tak było dotychczas. Obecnie, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 22 X 2020 r., sprawa aborcji powróciła na nowo.


Co stanie się, jeżeli zapali się świeczkę, a nie zapali ogarka? Co jeśli będzie się służyć tylko Bogu, a diabła drażnić, jak zakonnicy zrzucający figurę przed oczami Jagiełły, czy Julia Przyłębska wydająca wyrok w obronie prawa do życia niepełnosprawnych dzieci? Czy za karę podzieli się los Marka Jurka? Czy jednak, wbrew dominującym prądom w Europie, uda się zrobić coś, czego nie udało się żadnej współczesnej partii chadeckiej i mimo to nie utracić władzy?