Słowianie nigdy nie byli zjednoczeni. Tak samo jak nigdy zjednoczeni nie byli Germanie, Latynosi czy Semici. Jednak jak strzyga z zaświatów wciąż powraca do nas mit o „bratnich słowiańskich narodach” czy „słowiańskiej jedności” objawiając się, w kolejnych mutacjach, co kilkadziesiąt lat.
Słowianie nigdy nie byli zjednoczeni. Tak samo jak nigdy zjednoczeni nie byli Germanie, Latynosi czy Semici. Jednak jak strzyga z zaświatów wciąż powraca do nas mit o „bratnich słowiańskich narodach” czy „słowiańskiej jedności” objawiając się, w kolejnych mutacjach, co kilkadziesiąt lat.
Na początku XIX wieku, panslawizm, był wyrosłym na fali romantyzmu, ruchem kulturalno-politycznym, dążący do wyzwolenia, a następnie zjednoczenia politycznego, gospodarczego i kulturalnego Słowian. W pierwszej połowie tego stulecia podobne poglądy głosili na przykład Stanisław Staszic i Adam Mickiewicz. W okresie Wiosny Ludów, w 1848 r., na Końskim Targu w Pradze odbył się I Zjazd Słowiański. Spotkanie reprezentantów narodów słowiańskich, w którym uczestniczyli Czesi, Słowacy, Ukraińcy, Serbowie, Chorwaci, Polacy i Rosjanie poświęcone był metodom walki z germanizacją i madziaryzacją. Na zjeździe przyjęto flagę wszechsłowiańską oraz hymn wszechsłowiański, których nikt potem nie używał. Gdy jednak przeszło do konkretów okazało się, że zjazd nie opracował żadnego wspólnego planu działania. Obrady ujawniły sprzeczność w orientacjach politycznych pomiędzy przedstawicielami zgromadzonych narodów. Np. Chorwaci występowali ostro przeciwko Węgrom a Polacy otwarcie wspierali ten niesłowiański lud. W tym samym czasie gdy toczyły się obrady zjazdu polski generał Józef Bem prowadził węgierskich honwedów do walki z Austriackim zaborcą. Z resztą do dzisiaj „ojczulek Bem” (węg. Bem Apo) jest bohaterem Magyarország.
Zjazd pokazał dobitnie, że z własnej woli Słowianie nie mogą się politycznie zjednoczyć. W drugiej połowie stulecia na pierwszy plan panslawizmu wysunęła się Rosja. Nawiązując do myśli pioniera słowianofilstwa Juraja Križanica (1618–1683), chorwackiego teologa i misjonarza, który był zwolennikiem zjednoczenia wszystkich narodów słowiańskich pod berłem cara Rosji. Udowadniał, że jedynie ona, w całej wspaniałomyślności cara batiuszki, jest w stanie przygarnąć do siebie rozproszoną i skłóconą rodzinę słowiańską. Już nie tylko prawosławną jej część jak za czasów Iwana III Srogiego, ale całość Słowian na kontynencie europejskim.
Po krwawym stłumieniu Powstania Styczniowego w Polsce, zsyłkach, egzekucjach, kasatach, konfiskatach i innych zbrodniach na „bratnim” polskim narodzie Rosjanie zorganizowali (w imię wyzwolenia uciemiężonych ludów oczywiście) II Zjazd Słowiański w Moskwie w 1867 r.
„Przyjęto, że Zjazd ma charakter apolityczny. Pomimo tego, był imprezą jednoznacznie politycznie nawołującą do jedności i zjednoczenia narodów i ludów słowiańskich. Twierdzono, że idea słowiańska przekroczyła granice imperium rosyjskiego i stała się kwestią europejską. Dowodzono, że historycznym zadaniem Słowiańszczyzny jest braterstwo narodów pokrewnych sobie językiem i kulturą. Mając na uwadze Polaków, twierdzono, że każdy nardów słowiański, który z egoizmu lub małoduszności nie będzie solidarny z pozostałymi, skazany jest na nieuniknioną zagładę. Pomimo nawoływania do jedności i równości wyraźnie przyznawano Rosji pierwszeństwo w słowiańszczyźnie i jej to wyznaczenie misje wyzwolenia Słowian. W sposób zawoalowany wzywano do wyzwolenia Konstantynopola i utworzenia uniwersalnej monarchii słowiańskiej pod berłem Romanowych. Rosyjscy gospodarze podnieśli sprawę języka ogólnosłowiańskiego. Wykazywano, że tym językiem powinien być rosyjski.”
[Piotr Eberhardt, Rosyjski panslawizm jako idea geopolityczna, „Przegląd Geopolityczny” 2010, t. 2]
Nic dziwnego że był to drugi i ostatni znaczący Zjazd Słowiański. Wielu działaczy ruchu próbowało zdystansować się od farsy jaką przygotowali Rosjanie. Szczególnie, że na początku XX wieku pojawił się zainicjowany przez Czechów ruch neosłowiański, który po eventach w Pradze (1908), Petersburgu (1910) i Sofii (1910) doprowadził tylko do dezintegracji całego ruchu słowiańskiego.
O ile podobne inicjatywy nie posuwały naprzód kwestii jedności słowiańskiej, o tyle II Zjazd odegrał dużą rolę w integracji politycznej inteligencji rosyjskiej. Sam car Aleksander II uznał, że przeznaczeniem słowiańszczyzny jest zjednoczenie jej pod berłem Romanowych. Dzięki tak silnemu zwarciu szeregów panslawizm stał się ideologią państwa rosyjskiego.
W 1871 r., jeden z najwybitniejszych intelektualistów rosyjskich późnego caratu, Mikołaj Danilewski, wydał książkę „Europa i świat”, swoisty „katechizm panslawizmu”. Przekonywał w nim, że po erze narodów romańskich i germańskich przyjdzie okres narodów słowiańskich, z których przewodnie miejsce zajmie Rosja. W przeciwieństwie do prawdziwego katechizmu, który naucza, że Królestwo Niebieskie nie jest z tego świata, „katechizm” Danilewskiego oznajmiał, że stolicą nowej Federacji Słowiańskiej miał być zdobyty na Turkach Konstantynopol. Ten sam Konstantynopol, który Helleni uważali za stolicę greckiego Bizancjum, nie jakiś słowiańskich federacji. Projekt ten był jednak formułowany w czasie, gdy Rosja posiadała największą armię na świecie, więc nie musiała się przejmować roszczeniami gnieżdżących się przy starożytnych ruinach mieszkańców Hellady. Mikołaj Danilewski uważał też, że rozbiory Rzeczpospolitej były aktem sprawiedliwym wobec „renegata słowiańszczyzny” jak nazywał nasz kraj. Jedyną niesprawiedliwością było w jego oczach oddanie Galicji Austriakom, zamiast bezpośredniego wcielenia jej do Cesarstwa Rosyjskiego. Książki tego autora były wielokrotnie wznawiane a jego argumenty głęboko zakorzeniły się w kulturze i polityce rosyjskiej.
Jeszcze dalej na nucie panslawizmu pojechał Michaił Katkow (1818-1887), który chciał likwidacji wszelkich odrębności, by wszystkich Słowian w cesarstwie uczynić Rosjanami. Katkow potrafił przekonać do swoich poglądów prawie całą ówczesną elitę polityczną Rosji, która zgodnie przybrała proponowane przez niego oblicze wielkoruskiego szowinizmu. Główną przeszkodą uniemożliwiającą utworzenie rosyjskiego imperium dominującego nad Europą było wg niego istnienie narodu polskiego. Ten miłośnik Słowian traktował germańskie Prusy jako potencjalnego sojusznika w walce zmierzającej do unicestwienia katolicyzmu oraz polskiej warstwy szlachecko-inteligenckiej „przesiąkniętej latynizmem”. Posłuszeństwo wobec cara, wzmacnianie potęgi imperium Romanowych i posługiwanie się jednym językiem rosyjskim było zwieńczeniem dziesięcioleci myśli o „wyzwoleniu” Słowian.
Jak w praktyce carowie rosyjscy carowie „wyzwalali” wolne narody słowiańskie mogliśmy obserwować w brutalnym zgnieceniu republik kupieckich Nowogrodu i Pskowa w 1478 i 1510 r. Sam Nowogród został ostatecznie zmasakrowany kilkadziesiąt lat później (1570) przez opriczników Iwana Groźnego, którzy zamordowali w ciągu sześciu tygodni co najmniej 25 tys. mieszkańców miasta a majątki cerkiewne, kupieckie i bojarskie uległy konfiskacie.
Nie wiadomo więc dlaczego próbowano kojarzyć z Rosją wolnością ludów słowiańskich. Być może w dobie mody na panslawizm pewnie nikt już o Pskowie i Nowogrodzie nie pamiętał, a realne szanse na realizację petersburskiej wizji panslawizmu dawały Bałkany.
Będące pod okupacją Turecką Słowianie bałkańscy pragnęli wsparcia Rosji by uwolnić się spod władzy Imperium Osmańskiego. Popierając lokalne powstania tych narodów Moskwa ruszyła na wojnę w 1877 r. i zwyciężyła ją w 1878 r. W wyniku ustaleń Kongresu Berlińskiego (1878) Bułgaria została księstwem (ale bez Rumelii jak chcieli tego Bułgarzy), uznano także niepodległość Czarnogóry, Rumunii i Serbii. Przy okazji tej wolny majątek zbił Stanisław Wokulski, główny bohater powieści „Lalka” Bolesława Prusa.
Wydawało się, że Rosja pomimo niezadowolenia z ostatecznego rezultatu kongresy, faktycznie stanie się wyzwolicielką, przynajmniej Słowian południowych. Jednak działania rosyjskie bardzo prędko zraziły do siebie ludność Bułgarii i rządzący niepodległym księstwem Bułgarskim książę Aleksander Battenberg usiłował prowadzić niezależną politykę od Piotrogrodu.
Nie wiem czy wyglądało to tak, że emisariusze rosyjscy, spytali Bułgarów, czy chcą całkowicie i bezwolnie podporządkować się carowi, a ci kiwali głowami, że „tak” (w znaczeniu, że „nie”) a Rosjanie pomyśleli, że skoro nie kiwali „nie”, to znaczy, że „tak”. Wiem, tylko, że pomimo początkowego satysfakcji caratu z sytuacji w tym kraju, emancypacyjne próby Battenberga zostały przyjęte bardzo chłodno. W rezultacie presji i rozmaitych intryg udało się caratowi zmusić księcia do abdykacji w 1886 r.
Jednak Bułgarzy nie dawali za wygraną. W 1887 roku Wielkie Zgromadzenie Narodowe wybrało, wbrew woli Rosji, Ferdynanda I Koburga nowym księciem, co doprowadziło do zerwania na kilka lat stosunków dyplomatycznych między oboma krajami. W 1908 r. Ferdynand I został królem zjednoczonej z Rumelią Bułgarii. Widząc niesforność swego południowego sojusznika, miłująca Słowian Rosja aż dwukrotnie napuszczała na siebie Serbów i Bułgarów (1885, 1912) by w krwawych wojnach, w których walczyły setki tysięcy żołnierzy by nauczyć Bułgarów ich miejsca w szeregu.
Tak w praktyce wyglądała lekcja rosyjskiego panslawizmu. Nawet w regionie najlepiej rokującym na braterską jedność (wyzwolone spod panowania muzułmanów, prawosławne państwa słowiańskie) okazało się, że Petersburg przedkłada swoje imperialne interesy ponad słowianofilskie hasła.
„Braterska” nuta odżyła po wybuchu I wojny światowej, w najbardziej niespodziewanym miejscu, w najbardziej poszkodowanym przez setki lat rosyjskiej agresji narodzie. 8 sierpnia 1914. r., na nadzwyczajnie zwołanym posiedzeniu Dumy Imperium Rosyjskiego, kielecki działacz Narodowej Demokracji, wygłosił w imieniu Koła Polskiego (ale bez konsultacji z pozostałymi członkami Koła ), historyczną deklarację:
W chwili historycznej, gdy świat słowiański ze światem germańskim – prowadzonym przez od-wiecznego wroga Polski, Prusy – staje do rozstrzygającego starcia, położenie narodu polskiego, po-zbawionego samoistności i możności odegrania swej roli jest tragiczne. Tragizm ten dla kraju, będącego teatrem wojny, potęguje się przez to, że naród polski, rozdarty na trzy części, ujrzy swych synów we wrogich sobie nawzajem szeregach.
Rozdzieleni wszakże terytorialnie, my, Polacy, w uczuciach swych, w sympatiach dla Słowian mu-simy stanowić jedno. Skłania nas do tego nie tylko słuszna sprawa, o którą ujęła się Rosja, ale i rozum polityczny. Wszechświatowe znaczenie chwili obecnej musi usunąć na plan dalszy wszelkie porachunki między nami.
Daj Boże, by Słowiańszczyzna pod przewodem Rosji odparła Teutonów, jak odparła ich przed pięciu wiekami Polska i Litwa pod Grunwaldem.
[„Pamiętnik Koła Kielczan”, t. 5, Kielce–Warszawa 1933]
Aż mi ręce opadły jak pierwszy raz to czytałem. Brakowało tylko, żeby poseł Jaroński zakończył przyśpiewem „Łubu dubu, łubu duby niech żyje nam car słowiańskiego klubu. Niech żyje nam!”. Było to jedno z najgorzej brzmiących przemówień w historii polskiego parlamentaryzmu. Ale miało doniosłe skutki. Przykuło uwagę Rosjan. W odpowiedzi na deklarację Jarońskiego naczelny wódz armii rosyjskiej Mikołaj Mikołajewicz wydał 14 sierpnia odezwę do Polaków:
Polacy!
Wybiła godzina, w której przekazane Wam marzenie ojców i dziadów Waszych ziścić się może. Przed półtora wiekiem żywe ciało Polski rozszarpano na kawały, ale dusza jej nie umarła. Żyła ona nadzieją, że nadejdzie godzina zmartwychwstania dla Narodu Polskiego i dla pojednania się braterskiego z Wielką Rosją.
Wojsko rosyjskie niesie Wam błogą wieść owego pojednania. Niechaj się zatrą granice, rozcinające na części Naród Polski. Niechaj Naród Polski połączy się w jedno ciało pod berłem Cesarza Rosyjskiego. Pod berłem tym odrodzi się Polska, swobodna w swej wierze, języku i samorządzie.
Jednego tylko Rosja spodziewa się po Was. Takiego samego poszanowania praw ludów, z którymi związały Was dzieje.
Z sercem otwartym, z ręką po bratersku wyciągniętą, kroczy na Wasze spotkanie Wielka Rosja. Wierzy ona, iż nie zardzewiał miecz, który poraził wroga pod Grunwaldem.
Od brzegów Oceanu Spokojnego do Mórz Północnych ciągną hufce rosyjskie. Zorza nowego życia dla Was wchodzi.
Niech zajaśnieje na tej jutrzni znamię Krzyża, godło męki i zmartwychwstania ludów.
Zwierzchni Wódz Naczelny, Jenerał adiutant Mikołaj
[Wiek XX w źródłach, Warszawa 2002]
Pod względem formalnym odezwa nie posiadała sankcji cara Mikołaja II, czego wymagał każdy ogólnopaństwowy akt Imperium Rosyjskiego, tym samym pozbawiona była znaczenia prawnego. Charakterystyczne były w niej mgliste obietnice autonomii, ale już bardzo konkretne „pod berłem cara” (jak w postulatach Danilewskiego i Katkowa). Ciekawe też, dlaczego książę Mikołaj Mikołajewicz nie wspominał jakie to państwo „ciało Polski rozszarpało na kawały” w XVIII wieku? Wiemy jak dalej potoczyła się I wojna światowa Rosja przegrała na Wschodzie, Niemcy przegrały na Zachodzie i bez robienia nam łaski ze strony cara czy kajzera Polska odrodziła się w 1918 r.
Mnie natomiast nie daje spokoju ten słowianofilski sentyment, który pobrzmiewał w odezwie Jarońskiego. Emocjonalne „my, Polacy, w uczuciach swych, w sympatiach dla Słowian musimy stanowić jedno”. Niestety do dzisiaj można spotkać sympatyków endecji, którzy nie odwołując się do racjonalnych argumentów, dziwnie marzącym tonem mówią o jedności Słowian. Braterskim sojuszu polski z Rosją. Jak słyszę takie tęskne akty strzeliste, to mi się kiszki skręcają.
Sam lider Narodowej-Demokracji Roman Dmowski był całkowitym przeciwnikiem emocjonalnego prowadzenia polityki. Gdy stawiał na orientację prorosyjską (do której był w pełni uprawniony, tak jak Józef Piłsudski do orientacji proniemieckiej), argumentował, że Polska w sojuszu z Rosją oznacza też sojusz z Anglią i Francją a więc większy potencjał militarny, niż państwa centralne. Nie jakieś tam bzdety o kochaniu Słowian i Rosjan. Dmowski pisał w liście do Paderewskiego:
„Niech Pan sobie przypomni, że moje »moskalofilstwo« zaczęło się od ententę angielsko-rosyjskiej, że ja szedłem tylko konsekwentnie z Anglią i Francją, pomagałem jak mogłem do tego, żeby użyć Moskali przeciw Niemcom, dopóki i o ile użyć się dadzą. Jeżeli jest nagroda w życiu przyszłym za dobre czyny, to fraternizowanie z bydłem, do którego nikt większego wstrętu ode mnie nie miał, będzie mi policzone jako największe poświęcenie mego życia, poświęcenie nie bez pożytku. A moja intuicja mi mówiła, że Rosja pod koniec wojny będzie wcale nie na pierwszym planie, chociaż nie przewidywałem, żeby się aż w takie paskudztwo zamieniła”
[Roman Dmowski w świetle listów i wspomnień, T. 2, Poznań 2012]
Dmowski nazywa to wprost „fraternizowaniem z bydłem, do którego nikt większego wstrętu ode mnie nie miał”. Narodowcy posiadają ogromne zasługi w odzyskaniu przez Rzeczpospolitą niepodległości, ale nie rozumiem czemu do dziś część z nich konsekwentnie unika chłodnego, kalkulującego podejścia do polityki Dmowskiego, zastępując je, akurat w kwestii Rosji, łzawymi sentymentami, którym przeczy 600 lat nieustannej agresji Moskwy na nasze ziemie.
Podobne panslawistyczne miazmaty odżyły w okresie Polski Ludowej, gdzie po pakcie Ribbentrop-Mołotow, Katyniu, i zdradzie Powstania Warszawskiego przez „bratnią” Armię Czerwoną, jedności Słowian uczył nas Gruzin Józef Stalin. W PRL wykorzystywano bezcenne odkrycie archeologiczne osady w Biskupinie jako pretekst do uzasadniania, odwiecznej obecności Słowian na ziemiach zachodnich. Mimo, że osada ta działała ponad półtora tysiąca lat przed przybyciem pierwszych Słowian na ziemie Polskie. Żeby przykryć zabór połowy państwa polskiego na wschodzie przez Sowiety, grzano do nieprzytomności piastowsko-słowiański charakter Śląska, Pomorza i Mazur. Urządzając w tym samym czasie masowe obławy na słowiańskich Żołnierzy Wyklętych i upowców, którzy nie pasowali do wizji wielkiego architekta z Moskwy.
Oprócz znaczenia politycznego słowianofilstwo ma też swoje znaczenie duchowe. W ostatnich latach wróciła moda na słowiańskie zabobony. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych słowianowanie było obciachem, odłożoną gdzieś w koncie po PRL-u cepelią. W 1997 r. zespół Kury robił sobie jaja z rodzimowierców w piosence „Trygław”. W XXI wieku trygławy, swarożyce, południce, wiły i mamuny wróciły i co gorsza przeniknęły do mainstreamu.
Prawdziwy przełom nastąpił w 2013 r., gdy do szerokiej publiczności przebił się singiel Donatana „My Słowianie”. Bolesne dla uszu zawodzenie Cleo w refrenie na zawsze pozbawiło mnie sympatii dla tej wokalistki (która ostatnio zarzyna w reklamach dużej sieci RTV znaną piosenkę Reni Jusis). Pomimo, to klip Donatana osiągnął już ponad 78 milionów wyświetleń na YouTubie stając się jednym z najbardziej wyświetlanych polskich kawałków wszechczasów.
Artysta wyznał w wywiadzie dla „Wprost” z 27 XI 2013 r.:
„Pogaństwo to brzydkie słowo narzucone przez Kościół. Jestem rodzimowiercą. Ludzie, którzy starają się mnie przekonać, że wiara katolicka jest jedyną słuszną, nie są w stanie mi tego udowodnić. Tymczasem ja mogę pokazać, że to, w co wierzę, czyli siły przyrody, cykliczność pór roku, to że dzień zmienia się w noc, po prostu istnieje. To jest nasza wiara.”
Zespoły takie jak Żywiołak, Radogost, Lelek, Runika, Żmij, Dziewanna czy Diabeł Boruta tworzą kolorowe spektrum muzyczne od folku do metalu. Kapela ze Wsi Warszawa nagrała specjalną dwupłytę „Święto słońca” osnutą na słowiańskich brzmieniach i motywach. Z kolei w utworze zespołu Saltus, jak za dawnych lat rozbrzmiewa „Słowiańska jedność” (2017). Jednym z najbardziej popularnych polskich zespołów w tym nurcie jest Percival Schuttenbach (m. in. nagrywał ścieżkę dźwiękową do słynnej gry komputerowej Wiedźmin 3). Na okładce debiutanckiego albumu zespołu z 2009 r. „Reakcja pogańska” widnieje biały orzeł trzymający w szponach jak zdobycz czerwoną rybę ichthys będącą symbolem chrześcijaństwa.
W piosence tytułowej możemy usłyszeć głosy krzyczących i uciekających kobiet :
-Poganie! Poganie! Uciekajcie!
-Ratunku Poganie!
-Jezu!
-Klasztor się pali!…
I zakończenie:
-Zwyciężyliśmy dzięki Perunowi!
-Sława pradawnym Bogom!
-Sława!!!
Pozdrowieniem tym posługują się również słowianofilscy skinheadzi hajlujący hitlerowskim gestem i krzyczący „Sława!” (choć wydawałoby się to niemożliwe po tym co Słowianom uczyniła III Rzesza Niemiecka). Podobne emocje budzi niestety tego typu twórczość. Pod utworem Percival Schuttenbach „Pogańska reakcja” można znaleźć zamieszczone wiele lat temu wpisy (zachowałem oryginalną pisownię):
jedrek kmicic: niech bogi zagoszczą w twym domu na godowe święto bracie chrześcijaństwo to zaraza jak wirus ebola
PKanalia: klasztor się pali?… i tak ma być!!!!… mało to Nas, Słowian wyrżnęli po 996r?… więcej niż Indian… Sława!!.
Ktoś nawet próbował tam polemizować z pogańskim przesłaniem tego utworu i otrzymał następującą odpowiedź od niejakiego REAJNXULTRY: ty idioto, sprzedałeś duszę żydowskiemu magowi, wybrańcowi masonów, lepiej idź się ukrzyżować jak on zamiast opowiadać głupoty. wierzysz w wiarę która wybiła tyle ludzi co islam, a zwłaszcza nas Słowian, obłudny zdrajco narodu Lechickiego.
Oczywiście muzycy nie odpowiadają za debilne komentarze zostawiane pod ich piosenkami. Jednak wydaje mi się, że powtarzające się tego typu wpisy w bardzo wielu miejscach powinny zaświecić lampkę ostrzegawczą w głowach tego typu wykonawców.
W 2021 r. ma odbyć się pierwsza edycja Festiwalu Kultury i Muzyki Słowian SLAVA! Piosenki na część Swaroga, Świdrygi i Żywy rozbrzmiewać będą we Wrocławiu w dawnym klasztorze dominikanek przy ulicy ich patronki – Świętej Katarzyny.
Budynek klasztorny pod wezwaniem św. Katarzyny (stąd pochodzi nazwa ulicy) był jednym z największych kompleksów klasztornych Wrocławia, wzniesionym na przełomie XIII i XVI wieku przez Henryka V. Po 1810 r. klasztor został poddany sekularyzacji. W rezultacie dolną kondygnację zamieniono na skład wina a górną oddano luteranom. W czasie II wojny budynek został całkowicie zniszczony i odbudowany w latach 70. Są tam obecnie lokale gastronomiczne, biura i kluby muzyczne. Rzut beretem od znajdującej się po drugiej stronie Odry archikatedry Wrocławskiej profanowane będą w ramach „rodzimych” brzmień wnętrza tego, wypełnionego niegdyś modlitwą skromnych sióstr, gmachu.
Będzie etno i trendy. Coś w sam raz dla fajnopolaków. Ramię w ramię będą bawić się skwaszone paniusie z wielkomiejskich willi i ochoczy skini hajlującymi okrzykiem „sława”. Niby odlegli od siebie światopoglądowo, ale zjednoczeni nienawiścią do „pisiorów” i „katoli”.
Wraz z rozkwitem muzycznymi rozpoczął się prawdziwy boom na słowiańską literaturę. W szczególności fantasy. Dużą popularność zyskały książki takie jak „Wiedma” Moniki Maciewicz (2018), „Stara Słaboniowa i Spiekładu-chy” (2013) Joanna Łańcucka, „Idź i czekaj mrozów” (2016) i „Zaszyj oczy wilkom” (2017) Marty Krajewskiej czy „Trylogia Zimowej Nocy” Katherine Arden. W tym ostatnim cyklu amerykańska autorka książki o moskiewskiej Rusi dochodzi do wniosku, że dla kobiety żyjącej w tamtych realiach największym zagrożeniem nie była na przykład śmierć głodowa, spowodowana najniższymi w Europie plonami (przez wieki w Rosji z jednego zasadzonego ziarna zboża osiągano tylko trzy). Według niej najgorsze co może zdążyć się żyjącej w jednym z najbiedniejszych regionów Europy kobiecie to Bóg, mężczyźni i dzieci:
Przez całe życie mówiono mi „idź” i „chodź”. Dyktują mi, jak mam żyć i jak mam umrzeć. Mam usługiwać mężczyźnie i być dla niego jak klacz, dawać mu przyjemność, albo muszę się ukryć za grubymi murami i oddać moje ciało zimnemu milczącemu Bogu. Poszłabym nawet w otchłań piekielną, gdybym sama mogła wybrać tę drogę. Wolałabym umrzeć jutro w lesie niż żyć przez sto lat życiem, jakie wybiorą dla mnie inni.
[Katherine Arden, Niedźwiedź i słowik, Warszawa 2018]
Kiedyś, niezależnie od dobrych intencji większość Czechów, Rumunów i Bułgarów zaangażowanych w ruchu panslawistycznym, całość przedsięwzięcia zagarnęła pod siebie Moskwa. Tak samo współcześnie wśród słuchaczy i odbiorców tego rodzaju przedsięwzięć, może być wielu dobrych ludzi, którzy odnajdują w nich coś fajnego. Osobiście znam jednego bardzo szlachetnego, oczytanego i pomocnego innym ludziom człowieka, który po prostu lubi od czasu do czasu posłuchać takich dźwięków (ma nawet całkiem pokaźną kolekcję płyt). Ale to niestety nie ludzie tacy jak on, nadają ton temu ruchowi.
Widoczny w tym ruchu na każdym kroku resentyment wobec chrześcijaństwa i szokująca niewiedza dotycząca prymitywności warunków życia i wierzeń pierwotnych Słowian zmusza mnie do przypomnienia kilku podstawowych faktów.
Słowianie byli analfabetami. Nie potrafili czytać ani pisać. To chrześcijańscy misjonarze nauczyli tych niezbędnych dla istnienia rozwoju kultury umiejętności.
Szczególną rolę w Polsce odegrali cystersi, którzy przynieśli do kraju najnowsze zdobycze sztuki i techniki. Przyczynili się do postępu w niemal wszystkich dziedzinach życia – w nauce, kulturze, oświacie, medycynie, rzemiośle, gospodarce i rolnictwie. Jako pierwsi wprowadzili trójpolowy system uprawy roli i zastosowali żelazny pług oraz inne nowinki techniczne. Zakon ten należał do inicjatorów zakładania kuźni wodnych, stawów rybnych czy budowy młynów i browarów. Zasłynęli z produkcji wybornych gatunków wina, piwa i sera. Wokół cysterskich klasztorów rozwijało się osadnictwo, powstawały wsie i miasteczka. Ich mieszkańcy uczyli się od mnichów rzemiosła oraz skutecznych metod pracy na roli. Cysterskie opactwa były również ośrodkami kultury duchowej i umysłowej. To właśnie w skryptorium opactwa w Jędrzejowie powstała Kronika Polska Wincentego Kadłubka, a w XIII-wiecznej Księdze Henrykowskiej (będącej kroniką cysterskiego opactwa w Henrykowie) zapisano pierwsze zdanie po polsku: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj!”.
Po wiekach ciemności europejskie chrześcijaństwo utworzyło unikatowe w dziejach ludzkości instytucje – uniwersytety. Wzorując się na Bolonii (1088 r.) tworzono kolejne uniwersytety w całej Europie. Kościół nadawał przywileje, chronił prawa uniwersytetu, trzymał stronę uczonych przeciw dotkliwej ingerencji apodyktycznych władz, budował międzynarodową społeczność akademicką a także przyczyniał się do ożywionej i wolnej debaty naukowej (nie znanej wówczas nigdzie indziej na świecie), która kojarzona jest dzisiaj z działalnością wyższej uczelni. W 1364 r. powstała z inicjatywy katolików a nie rodzimowierców Akademia Krakowska, której tradycje kontynuuje współczesny Uniwersytet Jagielloński.
Co więcej powstanie silnego państwa Polskiego za czasów Mieszka i Chrobrego zakończyło haniebny proceder niewolnictwa Słowian z jego obszaru. Wcześniej słowiańscy kacykowie nie mieli jakoś wyrzutów sumienia by sprzedawać „braci Słowian” w niewolę. W czasach pogańskich istniał cały szlak z Europy na Bliski Wschód oraz do arabskiej Andaluzji i Afryki Północnej. Muzułmanie używali wówczas terminu „Saqaliba” jako zbiorczej nazwy słowiańskich najemników i niewolników w średniowiecznym świecie arabskim. Najważniejsze arabskie targi niewolników mieściły się w Bagdadzie i Kordobie. Jak pisał arabski poeta na początku IX wieku Abu Yaqub Ali ibn Gabala: słowiańska szarańcza dosłownie zatyka ulice Bagdadu.
[J. Krysik, Sclavus na niewolniczym szlaku, W: Polityka. Pomocnik historyczny, Nr 8/2015]
To właśnie pierwszy polski święty – Wojciech wystąpił przeciwko sprzedawaniu słowiańskich niewolników sprzedawanych do krajów muzułmańskich. Na słynnych Drzwiach gnieźnieńskich przedstawiona jest płaskorzeźba, w której święty Wojciech oskarża księcia czeskiego Bolesława II i żydowskich kupców-radiantów o handel w Pradze chrześcijańskimi niewolnikami.
O ile jednak starożytni Słowianie, nawet jeśli handlowali niewolnikami, mieli jednak jeszcze jakiś oparty na tradycyjnym sposobie życia kręgosłup moralny, o tyle sytuacja współczesnych rodzimowierców jest o wiele gorsza.
We wspomnianym wcześniej wywiadzie Donatan zapytany czy kultywuje Dziady albo Noc Kupały odpowiedział:
Nie. Właśnie to jest piękne w rodzimowierstwie, że nie musisz niczego kultywować, pokazywać, że dokądś chodzisz. Dziś religie są bardzo mocno na pokaz. Trzeba manifestować, że chodzę, daję, przynależę. A tu nie musisz przynależeć do niczego. Wystarczy, że wierzysz i to czujesz.
A więc dzisiejsze rodzimowierstwo to nie jest jakaś przekazywana przez wieki tradycja, ale czysty relatywizm. Nie ma tabu. Nie ma zakazów i nakazów bez których każda moralność jest fikcją.
Występujący równie często u słowianofili panteistyczny kult przyrody również prowadzi na manowce. Nie ma istot bardziej egoistycznych od roślin i zwierząt. Naśladowanie ich przykładu może mieć katastrofalne skutki społeczne. To właśnie chrześcijaństwo jest zaburzeniem naturalnego porządku łańcucha pokarmowego. Stawia w centrum ofiarę jednego Człowieka, który wbrew zwierzęcemu instynktowi samozachowawczemu, oddaje życie za innych ludzi. Ów Nauczyciel nieustannie nawołuje do pomagania „tym najmniejszym” z ludzi, często zupełnie obcych, podczas gdy stada zwierząt po prostu porzucają słabe i chore osobniki.
Kiedy suwnicowa Anna Walentynowicz była zwolniona z pracy, to wychowani na Wyszyńskim i Wojtyle robotnicy, potrafili powiedzieć non possumus i upomnieć się o godność drugiego człowieka, rozpoczynając historyczny strajk. Obawiam się, że w otoczeniu neo-Słowian, gdy z korporacji będzie zwolniony w podobny sposób pracownik albo pracownica, to nucący coś Słońcu i puszczy rodzimowiercy będą woleli raczej nie ryzykować swojej karierowej sielanki, niż stawać w obronie pokrzywdzonej osoby.
Sama w sobie nowa moda na słowiańskość, może okazać się zupełnie nieszkodliwa, będąc swego rodzaju niszą, w której lubiący takie klimaty ludzie mogą się wyżywac. Właściwie można było by ją potraktować z przymrużeniem oka. Ale w połączeniu z szalejącym marksizmem, ulicznymi zadymiarzami, sierotami po PRL-u, antyklerykałami, zaprzysięgłymi wrogami „kaczyzmu” i osobami generalnie wkurzonymi z powodu ograniczeń nałożonych na społeczeństwo z powodu pandemii, może dać mieszankę wybuchową – nowego Bezpryma, który puści Polskę z dymem jak w czasach reakcji pogańskiej 1030-32 r.
W owych czasach, po porażce następcy Bolesława Chrobrego w wojnie z Rusią Kijowską i Niemcami, wojska ruskie wkroczyły do Polski, przepędziły króla Mieszka i osadziły na tronie jego brata Bezpryma. W ramach „jedności ze Słowianami” odesłał on niemieckiemu cesarzowi polskie insygnia koronacyjne uznając jednocześnie prymat germańskiego władcy. Po rezygnacji z tytułu królewskiego przez Bezpryma Polska utraciła koronę, a walki o jej odzyskanie trwały potem przez blisko 300 lat. Rządy uzurpatora charakteryzowały się ogromnym okrucieństwem. Powieść doroczna podaje, że: „Ludzie, powstawszy, pozabijali biskupów, popów i bojarów i było u nich powstanie”. Sam Bezprym został zdradzony i zamordowany a w rezultacie spustoszenia jego rządów państwo zostało podzielone na trzy części. Wykorzystując istniejący zamęt czeski książę Brzetysław najechał ziemie polskie, łupiąc Kraków i Poznań, niszcząc tamtejszą siedzibę biskupią. Ukradł do Pragi relikwie św. Wojciecha i pozostawił po sobie szlak zniszczenia. Jak pisał Gall Anonim: I tak długo wspomniane miasta pozostawały w opuszczeniu, że w kościele św. Wojciecha Męczennika i św. Piotra Apostoła dzikie zwierzęta znalazły legowiska.
Niestety nie wykluczam podobnego scenariusza. Obawiam się, że Słowianie, którzy zaczynali od niewolnictwa, bez polskiej państwowości i wiary św. Wojciecha, mogą przy realizacji najgorszego scenariusza powrócić do niewolnictwa i zostać ponownie nowoczesnymi „Saqalibami”, przerzucanymi przez możnych tego świata z kąta w kąt, jak pudełka w sortowni paczek.
Dlatego wszystkim rodzimowiercom, słowianofilom i panslawistom chciałbym powiedzieć tylko jedno. Nie jestem Słowianinem. Nie utożsamiam się ze Swarogiem, caratem, Świętą Rusią, Katkowem czy innym Križanicem. Moją polityczną tożsamością jest Rzeczpospolita. Dziedzictwo świętego Wojciecha i jego następców, którzy zakończyli dochodowy i haniebny interes niewolnictwa Słowian. Nie przyciągają mnie wasze słoneczne swastyki i nie chcę żebyście, w imię Peruna czy innego Putina, po tysiącu lat przywrócili do nas ciemność, z której może już nie być powrotu.