Mistrzowie

Nie mogli się pogodzić z tym, że kasjerka w sklepie spożywczym zarabia więcej niż oni. Nie docierało do nich, że praca kasjerki w sklepie spożywczym może być ludziom bardziej potrzebna niż ich jałowe wynurzenia.

Magistry chodziły po ulicach z pogardą. Prychały sarkastycznie i w ciętych komentarzach wypominały innym ich wady, nigdy nie dostrzegając ich zalet. Sprzątanie ulic było dla nich synonimem poniżenia, z resztą odnosiły się wzgardliwie do większości pożytecznych zajęć. Magistry politologii, socjologii, zarzadzania i marketingu, studiów postkolonialnych i gender, odróżniały się tym od pozostałych mieszkańców bloku, że nie mówiły „dzień dobry” sąsiadom spotkanym na klatce.


Konsekwentnie nie dostrzegali całej pracy jaka została włożona w ich wychowanie, bezpieczne mieszkanie i zaopatrzenie. Opryskliwie odnosili się do całości dziedzictwa „tego kraju”, który ich żywił.


Byli w stanie konsumować, ale nie byli w stanie tworzyć. Mówili dużo o kreatywności jednak sami nigdy nie byli kreatywni.


Byli oburzeni i rozgoryczeni, że po pięciu latach studiów nie otrzymują satysfakcjonujących wynagrodzeń. Nie uświadamiali sobie, że gdyby przez pięć lat tłukli kijami morskie bałwany – tyle samo na rynku warta byłaby ich piana. Tyle samo mogliby żądać za swój stracony czas.


Nie mogli się pogodzić z tym, że kasjerka w sklepie spożywczym zarabia więcej niż oni. Nie docierało do nich, że praca kasjerki w sklepie spożywczym może być ludziom bardziej potrzebna niż ich jałowe wynurzenia.


Za to bardzo dużą radość dawało im opowiadanie o serialach, które oglądali. Ich poczucie humoru przepełnione było anegdotami o nałogach. Z radością opowiadali o kolejnych uzależnieniach, z których już nigdy nie będą potrafili się wydostać.


Uważali wszystkich ludzi noszących sutanny za pedofilów, a sławnych celebrytów z Hollywood za wzory godne naśladowania.


W pewnym momencie zgasły latarnie. Ciemność ich umysłów po raz pierwszy została odzwierciedlona przez ciemność panująca w mieście. Zapanowała konsternacja. Początkowo, odwołując się do najbardziej bazowych instynktów, Magistry zaczęły oskarżać o wszystko ksenofobów i faszystów. Później jednak, zauważywszy, że nic się nie zmienia, pocieszały się, że jest to tryumf w walce ze zmianami klimatycznymi. Nikt nie ruszył się, żeby naprawić awarię.


Wkrótce został odcięty gaz. Magistry nic nie umiały, więc nic nie były w stanie naprawić.


Na końcu w rurach przestała płynąć woda. Magistry zaczęły padać jak muchy. Kluczyły, brzęczały, kotłowały się trochę, aż w końcu rozłożyły się na ulicach i padły.


Po wszystkim na miejsce przyszli Ludzie Cywilizowani. Zauważyli przed sobą martwe miasto i trupy Magistrów lezące na ulicach. Jeden z nich trzymał jeszcze w rozkładającej się ręce książkę „Tolerancja represywna” Herberta Marcuse.


Ludzie Cywilizowani oddali książkę na makulaturę i zabrali się za przywracanie miasta do życia. Posprzątali ulice ze zwłok. Uruchomili na nowo elektrownię, wodociągi i gazownię. Większość z nich nie posiadała tytułów naukowych, ale znała się na swoim fachu. W rezultacie po wymarciu Magistrów miasto zaludniło się innymi, niżej wykształconymi i wyżej wykwalifikowanymi ludźmi.


Dąsy, kaprysy i muchy w nosie Magistrów ustąpiły umiejętnościom w rękach i umysłach Cywilizowanych Ludzi.