Romańska nadzieja dla Europy

W ostatnich dekadach mieliśmy w Europie do czynienia z dwoma stylami przywództwa. Koncyliacyjnym, szanującym demokratyczną wolę narodów członkowskich i opartym na praworządnych instytucjach stylem romańskim (Francja, Włochy, Portugalia) oraz obcesowym, łamiącym europejską praworządność i ducha demokracji, woluntarystyczno-uznaniowym stylu germańskim. W przeciwieństwie do niemieckiego Führung, Europa osiągała o wiele więcej sukcesów pod rządami romańskich południowców.

W ostatnich dekadach mieliśmy w Europie do czynienia z dwoma stylami przywództwa. Koncyliacyjnym, szanującym demokratyczną wolę narodów członkowskich i opartym na praworządnych instytucjach stylem romańskim (Francja, Włochy, Portugalia) oraz obcesowym, łamiącym europejską praworządność i ducha demokracji, woluntarystyczno-uznaniowym stylu germańskim. W przeciwieństwie do niemieckiego Führung, Europa osiągała o wiele więcej sukcesów pod rządami romańskich południowców.

W czasie gdy przewodniczącym Komisji Europejskiej był Jacques Delors (Francja) przyjęto traktat z Maastricht (1992) będący milowym krokiem w kierunku europejskiej integracji. Przyłączyły się wtedy do Wspólnoty Hiszpania, Portugalia (1986) oraz Austria, Finlandia i Szwecja (1995).

W czasie gdy przewodniczącym KE był Romano Prodi (Włochy) nastąpiło historyczne dla nas rozszerzenie Unii o Cypr, Czechy, Estonię, Litwę, Łotwę, Maltę, Polskę, Słowację, Słowenię i Węgry (2004). Po podpisaniu w Rzymie traktatu ustanawiający Konstytucję dla Europy Jan Paweł II powiedział do premiera Marka Belki stojącego wtedy na czele polskiej delegacji:

„Jest to wydarzenie, które w pewnym sensie zamyka proces rozszerzenia Wspólnoty o państwa, które zawsze współdziałały w tworzeniu duchowych i instytucjonalnych zrębów Starego Kontynentu, a które przez ostatnie dziesięciolecia pozostawały niejako na jego marginesie. Stolica Apostolska i ja osobiście staraliśmy się wspierać ten proces, aby Europa mogła w pełni oddychać dwoma płucami: duchem Zachodu i Wschodu.”

Co było piękne w tamtych czasach – następca Prodiego – José Manuel Barroso (Portugalia) w czasie swojej pierwszej kadencji uznał, demokratyczną wolę Francuzów i Holendrów w odrzuceniu tegoż samego traktatu, o którym mówił papież. Czyli możliwa była integracja, ale bez dociskania sceptyków kolanem.

Kolejnym sukcesem pierwszej kadencji Barroso był Traktat Lizboński (2007) – przyjęty zamiast odrzuconej przed kilku lat konstytucji. W tym czasie dołączyły do wspólnoty gorące kraje Południa – Bułgaria i Rumunia – doprowadzając do łączności lądowej Wspólnoty z Grecją.

Niestety po kryzysie 2008 r. Barroso został odsunięty na boczny polityki europejskiej przez Niemcy, które pod nowym przywództwem Angeli Merkel, przeszły na ręczny tryb sterowania kontynentem.

Zaczęło się od brutalnej pacyfikacji gospodarczej Grecji w 2008 r. i narzucanie jej krótkowzrocznej polityki austerity, o czym do dzisiaj opowiada w mrożących krew w żyłach wystąpieniach publicznych były grecki minister finansów Janis Warufakis.

Kolejnym krokiem w prusackim stylu było zmuszanie Irlandii do głosowania drugi raz nad przyjęciem Traktatu Lizbońskiego (2009) po tym jak Irlandczycy odrzucili ten sam traktat w 2008 r. Doszło do złamania samej istoty demokracji, gdyż nie uszanowano woli obywateli tak jak to miało miejsce w wypadków referendów we Francji i Holandii.

Nowy przewodniczący komisji Jean-Claude Juncker (Luksemburg) odszedł całkowicie od poprzedniego „romańskiego” stylu przywództwa Prodiego i Barroso i w iście germańskim stylu (język luksemburski należy do rodziny języków germańskich) zaczął prowadzić obcesową politykę wobec Wielkiej Brytanii, która zakończyła się największą w tamtym czasie porażką Europy – Brexitem (2016). Niemieccy liderzy doszli do wniosku, że lepiej będzie przyspieszyć integrację pozbywając się wiecznego hamulcowego jakim był Londyn zamiast wybrać cierpliwość.

W tym samym czasie Angela Merkel złamała europejską praworządność i nie mając do tego uprawnień – samowolnie otwarła granice Europy na hurmy nielegalnych i bliżej niezidentyfikowanych migrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki, Bałkanów i jakiegokolwiek innego miejsca na ziemi, o ile tylko podawali się za uchodźców z dotkniętej przerażającą wojną Syrii. Kanclerz Niemiec powiedziała wtedy „wir schaffen das” (co w przybliżeniu oznacza – „damy radę”).

Oczywiście nikt w Europie nie dał rady i nieprzebrany tłum roszczeniowych łowców socjalu do dziś jest uczony od samego początku, że aby dostać coś od Europejczyków trzeba na początku złamać prawo i nielegalnie przekroczyć przez granicę.

Na domiar złego kanclerz Niemiec uległa atomowej panice po katastrofie elektrowni jądrowej w Fukushimie (2011) i doprowadziła do zamknięcia własnych elektrowni atomowych przy jednoczesnym uzależnieniu kontynentu od putinowskiego Gazpromu.

Ostania z niemieckich liderów – Ursula von der Leyen – zasłynęła z kolei z ogłoszenia katastrofalnie złego dla konkurencyjności europejskiej gospodarki pakietowi „Fit for 55”, który nie ma żadnego realnego wpływu na światowe emisje a jednocześnie uzależnia Europę od autorytarnych państw takich jak Chiny, które produkują dla nas większość paneli słonecznych.

Najbardziej kuriozalnym posunięciem europejskich instytucji było zablokowanie unijnych pieniędzy dla Polski oraz nakładanie wielomilionowych kar przez europejskie sądy w momencie gdy Rzeczpospolita rzuciła się na pomoc zaatakowanej ponownie przez Rosję Ukrainie (2022). Pretekst zablokowania środków jakim było „łamanie praworządności” okazał się nagle zupełnie nieaktualny, gdy do władzy powrócił potulny wobec Niemiec Donald Tusk. Teraz kiedy eksperci tacy jak prof. Ryszard Piotrowski oskarżają nowy rząd o naruszanie konstytucyjnych reguł państwa prawa, nie znajdują już żadnego posłuchu w instytucjach unijnych, jak było to jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Podobnie było w przypadku skorumpowanego premiera Bułgarii – Bojko Borisowa – który przez lata pozostawał całkowicie bezkarny, gdyż miał doskonałe relacje z niemiecką panią kanclerz.

Niemieckie przywództwo doprowadziło do ogromnego osłabienia pozycji Europy na świecie. Połączenie prusackiej brutalności wobec państw członkowskich i żenującej uległości wobec zewnętrznych sił takich jak Rosja czy Chiny zmieniło się nieco po wybuchu wojny na Ukrainie. Tak jakby stający do walki ze wschodnim tyranem Ukraińcy przypomnieli nam, co to znaczy być Europejczykiem.

Niemcy w tym czasie centymetr po centymetrze wycofują się z szumnych zapowiedzi gigantycznych inwestycji dla wojska. W bieżącej kampanii wyborczej kanclerz Scholz i jego partia stawiają w kampanii na hasło „Zapewnić pokój – głosować na SPD”. A „pokój” jest od lat hasłem rozpoznawczym rosyjskiej machiny propagandowej na Zachodzie.

Im bardziej niemieckie przywództwo prowadzi nas do kolejnej katastrofy, tym bardziej ważne dla nas byśmy nie zapomnieli o kluczowym w naszej części Europy romańskim kraju – Rumunii. Warszawa przez całe lata stawiała na Budapeszt, jednak przy całej sympatii do Węgrów jako niezwykle sympatycznego narodu – ich obecna polityka względem Rosji jest nie do pogodzenia ze strategicznymi interesami Międzymorza. Rumunia jest kluczowym sojusznikiem w NATO pozwalającym Europie mocniej wspierać walczącą Ukrainę. Co więcej Bukareszt ma idealne stosunki zarówno z Polakami jak i z Ukraińcami, więc może łagodzić niektóre niepotrzebne w czasie trwającej wojny tarcia między naszymi państwami a skupiać uwagę wszystkich na europejskiej integracji Ukrainy i powstrzymaniu nieustannej agresji Federacji Rosyjskiej.

Najważniejszym romańskim krajem w Europie jest Francja. Emmanuel Macron jako jeden z nielicznych przywódców zachodniej Europy rozważa wysłanie wojsk NATO na pomoc Kijowowi i po historycznym przemówieniu w Bratysławie (31 maja 2023) sprawia wrażenie, że zainteresował się na serio potrzebami Europy środkowej. Jednocześnie Francja, jako kraj posiadający liczne elektrownie atomowe nie pozwoli by zaczadzone ekologicznym fanatyzmem Niemcy zmusiły pozostałe kraje do wyrzeczenia się tego rodzaju energetyki. Ma to kluczowe znaczenie dla Rzeczpospolitej mającej w planach budowę co najmniej trzech elektrowni. Nie chcemy obudzić się jednego, feralnego dnia i dowiedzieć się, że zdominowane przez Niemcy brukselskie instytucje uznały budowę wszystkich trzech elektrowni za „złamanie europejskiej praworządności”.

Postawienie więc na przywództwo grupy krajów romańskich na czele z lansowanym przez Macrona Mario Draghim (Włochy) wydaje się być o wiele lepszym wyborem niż kolejna kadencja Ursuli von der Leyen. Nie mamy żadnej gwarancji sukcesów takich jak w wypadku przywództwa Delorsa, Prodiego czy I kadencji Barroso bo i czasy są o wiele trudniejsze, ale przynajmniej możemy patrzeć na takie nowe przywództwo z nadzieją, której nie daje po latach niemiecki Führung.

Już samo myślenie w kategoriach Północ-Południe o czym pisał w swoim słynnym eseju Marek Cichocki, a nie tylko w kategoriach Wschód-Zachód, wyrywa nas z historycznych kleszczy Berlina i Moskwy. Pozwala na większy oddech w relacjach zarówno ze Wschodem jak i Zachodem. Szczególnie jeśli w obliczu agresji Rosyjskiej uda nam się pozyskać dla Międzymorza również państwa skandynawskie.

Samuel Juszkiewicz, 1 VI 2024 r.