Przywódcy ukraińscy muszą wbrew wszystkim swoim nadziejom zacząć brać pod uwagę widmo kapitulacji. A w języku środkowoeuropejskim kapitulacja wobec Rosji nazywa się – Niemcy.
Ukraińsko-polski konflikt o zboże, doprowadził na naszych oczach do pierwszego poważnego rozłamu między naszymi krajami. Napędzany skrajnie szkodliwymi wypowiedziami płynącymi z obu stron przyczynił się do zaprzepaszczenia ogromnych pokładów dobrej woli nagromadzonych po 2022 r.
Równolegle do mniej lub bardziej niestosownych wypowiedzi przedstawicieli państw widoczny jest zwrot w polityce ukraińskiej ku Berlinowi, który postrzegany jest bardzo negatywnie nad Wisłą. Na razie w przestrzeni publicznej dominują głównie emocjonalne komentarze, ale w rzeczywistości ten widoczny zwrot w polityce ukraińskiej może być efektem głębszych problemów państwa ukraińskiego.
Wydaje mi się, że mamy obecnie do czynienia z drugim „niemieckim” etapem wojny na Ukrainie. Pierwszy nazwijmy go umownie „polski” etap wojny polegał na powszechnej mobilizacji świata zachodniego i wiary w zwycięstwo Ukrainy (rozumiane jako wyrzucenie wojsk rosyjskich poza granicę z 2014 r., lub przynajmniej poza granicę z początku 2022 r.). Trwał on od 24 lutego 2022 r. aż do zakończenia szczytu NATO w Wilnie 12 lipca 2023 r.
Ukraińcy oraz wielu popierających ich Polaków poczuli się rozczarowani jego ustaleniami czego odbiciem były m. in. nerwowe wystąpienia prezydenta Zełenskiego. Ukraińcy mieli nadzieję, że szczyt NATO jest po to, żeby Ukraina wygrała tą wojnę. Jak się jednak okazało USA oraz większość pozostałych państw NATO opowiedziało się w Wilnie za tym, żeby Ukraina zaledwie ją zremisowała. A każdy dzień tego remisu bez zwycięstwa musiał (i dalej musi) być kupowany rzekami bezcennej ukraińskiej krwi przelewanej na każdym odcinku frontu.
Wobec takiego dictum i niezwykle powolnego postępu ukraińskiej kontrofensywy Ukraińcy mogli dojść do wniosku, że po prostu tak dalej się nie da. Po raz pierwszy od 18 miesięcy pełnoskalowej wojny z Federacją Rosyjską ukraińskie morale zaczęło się chwiać. Gigantyczne straty, śmierć tysięcy żołnierzy i cywili, emigracja milionów, zapaść gospodarki, zbrodnie na ukraińskiej kulturze zadawane przez okupantów w końcu zaczęły zbierać swoje posępne żniwo.
Przywódcy ukraińscy muszą więc wbrew wszystkim swoim nadziejom zacząć brać pod uwagę widmo kapitulacji. A w języku środkowoeuropejskim kapitulacja wobec Rosji nazywa się – Niemcy.
Podobnie jak w wypadku haniebnych „porozumień” mińskich narzuconych brutalnie leżącej wtedy na deskach Ukrainie, ponownie mogą być rozważane podobne warianty. Słynny białoruski opozycjonista Zenon Paźniak nazwał te nieszczęsne mińskie umowy „pułapką dla Ukrainy”, w której Ukraińcy nigdy nie powinni uczestniczyć.
Ale uczestniczyli. Stało się tak głównie za sprawą mediacji dyplomacji francuskiej oraz budującej razem z Władimirem Putinem gazociąg Nord Stream II kanclerz Niemiec – Angeli Merkel (drugiej po Gerhardzie Schroederze twarzy kapitulacji wobec Rosji). Ukraińcy nie mieli wyboru. Po pierwszej inwazji rosyjskiej w 2014 r. leżeli na deskach. W rezultacie 12 lutego 2015 r. podpisano niesławne drugie Porozumienia mińskie, które zakończyły się korzystnie dla Rosji, Niemiec i Francji oraz samozwańczych separatystycznych republik – ale nie dla Ukrainy.
Nikt w Polsce nie zna prawdziwych strat jakie ponoszą Ukraińcy. Natomiast z pewnością zna je prezydent Zełenski i jego otoczenie. Być może w obliczu zbliżającego się kolapsu całego państwa ukraińskiego zdecydował się tak jak jego poprzednik Petro Poroszenko zasiąść znowu do mińskiego stołu (choć tym razem trzecie „porozumienie” mińskie może zostać podpisane w Berlinie), żeby ratować co się da i zapobiec jeszcze większej tragedii. Dopóki nie leżą na deskach jak Poroszenko.
Kolejna kapitulacja Ukrainy w stylu Mińska I-II oznaczałaby właściwie powrót do „radosnych” czasów „żeby było tak jak było” kiedy kontynentalna konsolidacja Berlin-Moskwa-Pekin nie napotykała właściwie żadnych przeszkód.
Obecne desperackie wezwanie prezydenta Zelenskiego by dać stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ Niemcom może wynikać właśnie z takich kalkulacji. Pytanie tylko dlaczego łączyć je z opryskliwymi wypowiedziami ukraińskich przywódców i ministrów wobec Polski?
Być może jakieś odcięcie się od Polski, która ogromnie zyskała na arenie międzynarodowej dzięki gigantycznej pomocy udzielonej w chwili najcięższej próby dla Kijowa było warunkiem większego zaangażowania Berlina. Być może osobiście wielu ukraińskich polityków czuje autentyczną sympatię do Polaków za to, co zrobiliśmy dla Ukraińców w ostatnich dwóch latach. W sumie jakby na to nie patrzeć rząd Mateusza Morawieckiego przekazał największą w 1000 letniej historii obu państw pomoc dla Ukrainy. Jednak jak już wcześniej pisałem „polski” etap tej wojny najwyraźniej się skończył. I niezależnie od swoich sympatii czy antypatii ukraińska elita może być zmuszona do odcięcia się od Polski postrzeganej (zupełnie niesłusznie) jako zagrożenie dla Niemiec.
Czy w takim razie można mówić o ukraińskiej niewdzięczności?
Osobiście wielokrotnie spotkałem się z ogromną wdzięcznością ukraińskich uchodźców mieszkających w Polsce za udzieloną im pomoc. Czułem się wtedy trochę zakłopotany bo to przecież nie ja wysyłałem te wszystkie czołgi, Kraby, myśliwce, amunicję itd. ale cieszyłem się bardzo, że w obliczu tak strasznej tragedii potrafimy być razem przeciwko Moskwie. Ja do dziś czuję ogromną wdzięczność wobec ukraińskich bohaterów, którzy stanęli na drodze wojsk Putina i pokonali „orków” w bitwach pod Kijowem, Charkowem, Czernichowem i Chersoniem. Poczułem wtedy jakby Ukraińcy budzili nas z jakiegoś straszliwego letargu „oczywistości” rosyjskiej dominacji i przypominali o tym co w nas jest najlepsze.
Obecnie równolegle do wojny na Ukrainie toczy się konflikt o Górny Karabach (czy Arcach jak mówią Ormianie). Osaczona ze wszystkich stron Armenia przez lata wybierała sojusz z Rosją, bynajmniej nie dlatego, że kochała kremlowskich kagiebistów, ale dlatego że w katastrofalnym położeniu geopolitycznym jedynie potwór z północy mógł jakoś odstraszyć żądających odwetu za wojnę (1988-1994) Azerów.
Podobnie wybór Niemców nie musi wcale oznaczać u Ukraińców postępowania wynikającego z niechęci czy niewdzięczności do Polaków, lecz desperackiej próby ratowania czego się da, na tak długo jak się da u najważniejszego gracza na zachodzie kontynentu wobec nie otrzymania wystarczającej do zwycięstwa pomocy militarnej od NATO.